Edukacja agile pogromcą starych lektur szkolnych!

Podczas niedawnej wymiany zdań na Twitterze z Maciejem Jakubowskim z Evidence Institute wyszedłem z propozycją zmian w edukacji w stylu Agile, które wiązałyby się z uwolnieniem szkół od jednej podstawy programowej i pozwoliłyby na zwinne wprowadzanie zmian w szkołach zgodnie z aktualnymi potrzebami i trendami w otaczającym świecie.

Pan Jakubowski miał słuszne wątpliwości co do efektywności wprowadzenia takiego podejścia ze względu na brak świadomości i kompetencji rodziców w zakresie wprowadzania zmian w edukacji. Nie zmienia to jednak faktu, że wkładanie wszystkich szkół do jednego programowego worka powoduje sytuacje, w których mamy do czynienia ze szkołami niewykorzystanych szans, które mają utrudnione możliwości rozwoju kompetencji swoich uczniów, bo wszyscy muszą się uczyć tego samego.

Dla mnie, szeregowego nauczyciela i absolwenta polskiego systemu edukacyjnego, istnieją pewne treści i umiejętności, których uczenie wymaga karkołomnego podejścia i prowadzi w ślepy zaułek, ponieważ nie sposób skorzystać z nich w dzisiejszych czasach. Weźmy na tapetę mój ulubiony przykład absurdu szkolnego: lektury na język polski. Nie dosyć, że jest ich dużo i często mają po kilkaset stron, to przede wszystkim język, jakim zostały napisane oraz motywy, treści i wnioski płynące z nich nie znajdują kompletnie żadnego zrozumienia wśród dzisiejszych nastolatków, jak również wśród wielu przedstawicieli mojego pokolenia. Celem czytania lektur jest pokazanie uczniom pewnych wzorców postępowania, możliwych reakcji emocjonalnych, zachowań społecznych, uniwersalnych wartości funkcjonujących w świecie. Jak uczeń ma te rzeczy zrozumieć, jeśli nie jest w stanie przełożyć ich na swoją rzeczywistość? To jest kompletnie bez sensu i wymaga zmiany. Jak jej dokonać?

Wszystko zaczyna się od egzaminów zewnętrznych, które są miernikiem efektywności nauczania w szkołach, przepustką do kolejnych etapów edukacji i wymuszają na uczniach opanowanie całej podstawy programowej. Zmiana dotycząca egzaminów miałaby fundamentalny wpływ na ich kształt, sposób oceniania i interpretację efektywności kształcenia. Jak jednak uwolnić uczniów od wspólnego zakresu materiału jednocześnie zachowując porównywalność wyników egzaminu w całym kraju? Nie widzę tego bez głębszego zastanowienia. Być może, powinniśmy spojrzeć na sytuację z wyższego poziomu? Chcemy uzyskać porównywalne dane o efektywności nauczania, poziomie wiedzy uczniów w celu usprawniania systemu edukacji i do prowadzenia rekrutacji w szkołach. Może więc, zamiast pytań wiedzowych z poszczególnych dziedzin przejdziemy do bardziej praktycznego egzaminu, który będzie się składał z interdyscyplinarnych problemów lub casusów do rozwiązania.

Po wyeliminowaniu czynnika zmuszającego do ślepego opanowywania podstawy programowej możemy przejść do tworzenia narzędzi pomagających szkołom zindywidualizować proces nauczania biorąc pod uwagę potrzeby uczniów, nauczycieli, lokalnych społeczności i główne trendy w otoczeniu. Pierwszym rozwiązaniem przychodzącym mi na myśl jest zastosowanie Design Thinking. Jest to podejście zwinne, którego pierwszym etapem jest zbieranie informacji na temat prawdziwych potrzeb osób dla których wykonuje się produkt lub usługę. Następnie definiuje się co jest do wykonania, generuje pomysły realizacji, buduje pierwszą wersję produktu lub usługi i testuje ją. Po testach wyciąga się wnioski, wprowadza poprawki i testuje ponownie aż do uzyskania zadowalających rezultatów. Schematycznie wygląda do tak:
DT w szkole
Zastosowanie takiego procesu może sprawiać mnóstwo trudności na początku, chociażby z powodu braku świadomości czego chcą interesariusze. Gdyby dać uczniom możliwość wyboru tego czego chcieliby się uczyć, czy ich wybory byłyby trafione? I co to znaczy trafny wybór? Dlatego zanim takie podejście można wprowadzić, należy zbudować w społecznościach szkolnych świadomość potrzeb w zakresie edukacji. Dotyczy to wszystkich interesariuszy szkoły: uczniów, rodziców, nauczycieli, przedstawicieli lokalnych społeczności, dyrekcji szkoły itd.

Jakie korzyści płyną z wprowadzenia zwinnego podejścia? Przede wszystkim mamy do czynienia z bardziej świadomym procesem rozwoju ucznia. Uczeń wie czego się uczy, po co to jest i ma większą motywację do nauki. Po drugie, przez to, że jest aktywnym uczestnikiem projektowania treści do nauczenia się, nie wchłania bezmyślnie przygotowanej na talerzu wiedzy a stara się poszerzać swoje zainteresowania o nowe obszary tak by czas spędzony w szkole był dla niego czasem produktywnym. Natomiast szkoły mogą zindywidualizować proces nauczania, budować autonomię uczniów, dawać im narzędzia potrzebne w przyszłości, przy akceptacji i zrozumieniu uczniów jaka jest celowość posiadania tych narzędzi. Szkoły idą w ten sposób z duchem czasu, eliminując naturalnie niepotrzebne treści z programu nauczania.

Jednym z rezultatów zwinnego podejścia do edukacji byłoby odchudzenie materiału do nauczenia. I to w tym wszystkim chodzi. Uczniowie są dzisiaj przeładowani treściami, z których nigdy lub prawie nigdy nie skorzystają w swoim dorosłym życiu. Optymalizacja procesu nauczania poprzez zmiany oddolne sprawi, że dorośli ludzie nie będą patrzeć na czas spędzony w szkole jako na marnotrawienie swoich najlepszych młodzieńczych lat. Czy zmiana o której piszę jest trudna do wprowadzenia? Tak! Jest piekielnie trudna, wymaga co najmniej kilku etapów i około pięciu lat na wprowadzenie. Ale tak powinna wyglądać każda reforma edukacji. Nie można z dnia na dzień dokonać radykalnych zmian i oczekiwać wspaniałych efektów. W ostatnim czasie nauczyliśmy się tego empirycznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz