Co usłyszałem o talerzach w czasie lekcji języka angielskiego?


Pierwsze eduScrumowe szlify


W zeszłym roku szkolnym, nieco po omacku, przeprowadziłem w grupie na zajęciach pilotażowy sprint, czyli jeden cykl pracy przy użyciu frameworku eduScrum. Jedna z najważniejszych obserwacji dotyczyła czasu w jakim materiał został wchłonięty przez uczniów. Użycie słowa wchłonięty jest celowe, ponieważ zamiast miesiąca, jaki zwykle jest potrzebny do opanowania dwóch rozbudowanych aspektów gramatycznych, słownictwa oraz umiejętności komunikacyjnych, scrumujący uczniowie potrzebowali zaledwie dwóch tygodni. Wyniki ich pracy były porównywalne z ich poprzednimi osiągami oraz wynikami poprzednich roczników. Byłem wniebowzięty, bo dla mnie oznaczało to dużo więcej przestrzeni na dodatkowe rzeczy dla nich, utrwalające i rozszerzające zakres wiedzy i umiejętności.

Gotowe danie lepsze od kuchni domowej?


Uczniowie mieli jednak inne zdanie na ten temat. Większość z nich uważała, że eduScrum nie jest dla nich bo muszą myśleć o procesie uczenia się. Wiąże się to z planowaniem działań, używaniem różnorodnych źródeł zdobywania wiedzy, współpracą z innymi w teamie i przede wszystkim odpowiedzialnością za swoją naukę. Otrzymanie swobody działania, autonomii w kreowaniu procesu uczenia się i mocy decyzyjnej było dla nich piekielnie trudnym wyzwaniem. Na podsumowanie dostałem komentarz: "Wolimy dostać od Pana gotową wiedzę podaną na talerzu, żebyśmy mogli się tego szybko nauczyć."

Moja metaforyczna szczęka opadła po usłyszeniu tej refleksji. Miałem totalny zamęt w głowie. Myślałem: Jak to, przecież uczniowie zawsze narzekają na nudę na lekcji i sztywną strukturę. Daję im sprawczość, autonomię, swobodę działania dostosowaną do ich indywidualnych potrzeb a ich główna reakcja to brak zadowolenia? O co chodzi? Uczniowie mogą decydować co kiedy i jak robią i nie wykorzystują tego? Ale dlaczego?...

Zacznij od.. co się tutaj zadziało?


To pytanie nurtuje mnie od kilku miesięcy i co najmniej kilka razy w tygodniu. Zidentyfikowałem kilka aspektów związanych z opisaną sytuacją. Po pierwsze, jednym z głównych źródeł problemu jest mentalne nastawienie uczniów do nauki, inaczej, ich mindset. Z jednej strony uczniowie wyrażają chęć wzięcia udziału w innowacyjnych działaniach edukacyjnych, które uatrakcyjnią lekcję. Ale ich mindset polega na tym, że nieważne co się zrobi i tak po wszystkim oni będą musieli tę wiedzę zakuć w domu, bo różne zabawne formy pracy są super, ale tak naprawdę nie spełniają ich oczekiwania w postaci wiedzy samowchodzącej im do głowy. 

Skąd taki mindset? W przypadku uczniów publicznej szkoły średniej, bo z takimi uczniami pracowałem przy pomocy eduScrum, mogę się domyślać, że jest to rezultat wielu lat egzystencji w systemie promującym bezrefleksyjne zapamiętywanie wiedzy, często bez kontekstu lub celu w zasięgu wyobraźni. Gdybym cofnął się w czasie i był od ośmiu lat w publicznym systemie edukacyjnym a ktoś dał mi nagle przywileje o jakich wcześniej bałem się nawet marzyć, też nie wiedziałbym co z tym zrobić. 

Z drugiej strony, na poziomie systemowym, oświata publiczna, mimo dobrych założeń wyrażonych w edukacyjnych wymaganiach państwa polskiego, nie jest w stanie całościowo dokonać transformacji w nowocześnie pracujący organizm. Dlatego uczniowie nie mają okazji uelastycznić swojego podejścia do edukacji i nadal mentalnie tkwią w poprzednim stuleciu. Niemożliwa jest systemowa zmiana metodami autorytarnymi, przez zwyczajne narzucenie nowej wersji funkcjonowania w postaci rozporządzenia MEN. Może to stwierdzenie jest szokujące dla niektórych oświatowców. Lecz praktycznie z każdej książki o podstawach zarządzania zmianą w organizacji dowiecie się, że zmiana odgórna jest jak narzucony obowiązek wynoszenia domowych śmieci przez dzieci - będzie realizowany tylko pod licznymi groźbami i zostanie zupełnie zignorowany w obliczu ich braku.

Pomoc potrzebna od zaraz!


Czy jest jakiś ratunek dla naszych dzieci? Im bardziej oddolnie zaczniemy zmieniać sytuację tym większa szansa na powodzenie naszych wysiłków. Co to oznacza? Po pierwsze, potrzebne jest wsparcie i zaangażowanie rodziców. Zwinność może być cechą, którą dziecko wyniesie z domu tak samo jak pracowitość sumienność i pozytywne nastawienie do świata. Rodzice mogą się dokształcić w temacie zwinności, lub jeśli pracują w taki sposób na co dzień, przełożyć swoją wiedzę i umiejętności na kontekst domowy. Learning by doing jest tu najlepszym podejściem. Wszelkie projekty domowe wymagające kilku zadań i współpracy dzieci oraz rodziców mogą być robione zwinnie. Po drugie, w obliczu zmian w domu, szkoły powinny otrzymać sygnał od rodziców o potrzebie zmiany podejścia. To będzie motywator do działania, który, w połączeniu z pracą agentów zmiany w postaci scrumujących nauczycieli, wzmocni sygnał dla uczniów, że można pracować inaczej, lepiej, bardziej efektywnie i to bez podtykania talerzy z wiedzą. Stopniowo wstępując na coraz wyższe poziomy w hierarchii i rozwiewając wątpliwości odnośnie tego po co to wszystko, jesteśmy w stanie unowocześnić polską edukację.

Dzisiejsza rzeczywistość jest bardzo zorientowana na celowość działań. Rozumienie po co się coś robi jest kluczowym czynnikiem motywującym do podjęcia działania. Jeśli tego nie ma, to znaczy, podjęcie działania jest bezcelowe i szkoda marnować na nie swoich zasobów. Ponadto, zwinność uczniów, rodziców, nauczycieli, dyrekcji i całych szkół jest procesem wymagającym czasu. Ale jeśli nie zacznie się go wprowadzać stopniowo już dzisiaj, w tej chwili, nie mamy żadnej szansy na zobaczenie nowej rzeczywistości edukacyjnej w naszym kraju. Bądźmy jak Finlandia, zmieniajmy się zgodnie z współczesną rzeczywistością. A kto nie lubi Finladii ten może spojrzeć na Singapur, bo tam też jest ciekawie, mimo, że praca w szkoła odbywa się często w czterdziestoosobowych klasach.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz